Szwadron Toporzysko

w barwach Pułku 3 Strzelców Konnych im. Hetmana Polnego Koronnego Stefana Czarnieckiego

Stowarzyszenie Kawaleria - Organizacja Pożytku Publicznego - nr KRS: 0000350813

  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
  • 6

Pułk 3 Strzelców Konnych

Historia Pułku 3 Strzelców Konnych Read More

Nabór

Zapraszamy w nasze szeregi Read More
  • 1

Wspomnienia z tamtych lat

(treść i format artykułu zgodny z oryginałem)

 

Fragment listu plut. inż. Jana Narożniaka  do ppłk. Bronisława Lubienieckiego:

„… Czas płynie nieubłaganie naprzód, troski dnia codziennego coraz bardziej nas absorbują, wspomnienia pokrywa patyna czasu a wszystkie zdarzenie duże i małe ulegają zapomnieniu. Wiele spraw nie powinno być zapomnianych. Ocalić od zapomnienia powinnyśmy my. My, w swoim czasie tworzyliśmy historię i my winnyśmy przekazać ją dalej…. Niech przeżycia jednych członków rodziny będą przeżyciami wszystkich jej członków, tak jak w normalnej naturalnej rodzinie. 

Rodzinę naszego 3 P S K, zebrane rękami Pana Pułkownika i całego Zarządu Koła, niech będzie wzorem szacunku i szczerego braterstwa broni.”

Pułk 3 Strzelców Konnych im. Hetmana Polnego Koronnego Stefana Czarnieckiego, zakończył Kampanię wrześniową 1939 roku w składzie Samodzielniej grupy Operacyjnej „Polesie” pod dowództwem gen. brygady Franciszka Kleeberga, który w rozkazie o zaprzestaniu walki w dniu 5 października 1939r. Wypowiedział historyczne słowa: „… Wiem, że staniecie gdy zajdzie potrzeba…” a potrzeba zaszła niemalże z chwilą zakończenia działań wojennych . 

Okupant liżąc zadane rany na polach walki, z całą bezwzględnością i brutalnością zaczął stosować terror na bezbronnej ludności. Cywilna i wojskowa administracja okupanta położyła ciężką łapę na życiu Polaków w miastach, wsiach, i miasteczkach. Znane są naszemu pokoleniu łapanki uliczne, ściąganie kontyngentów przy sakwach karabinowych i łunach pożarów, tępienie wszystkiego co polskie. 

Żołnierze września, którzy uniknęli niewoli, między innymi i żołnierze 3 Pułku Strzelców konnych pomni słów gen. bryg. Franciszka Kleeberga podjęli walkę nie tylko samoobrony ale i walki z okupantem na śmierć i życie.

Broń zebrana z pobojowisk września , w troskliwych rękach byłych żołnierzy, znów nabrała pełnej wartości bojowej. W poszczególnych rejonach Kraju powstawały zbrojne oddziały partyzanckie, przyjmując często nazwy przedwojennych pułków, które stacjonowały na ich terenach. Tak powstał 77 pułk Arii Krajowej zwanym pułkiem ziemi Lidzkiej, w którego szeregach, po 3- miesięcznym pobycie w szpitalu w Wilnie znalazłem się i ja. Pragnę w przybliżeniu zapoznać kolegów żołnierzy z mojego macierzystego 3 P.S.K z działalnością konnego zwiadu, którego byłem dowódcą, walczącego w barwach naszego Pułku. Stanowił on ochronę sztabu II-go batalionu 77 p.p Armii Krajowej z jego dowódcą por. Janem Borysewiczem pseud. „Krysia”. Ze skompletowaniem, uzbrojeniem, umundurowaniem i wyposażeniem ludzi i koni nie miałem specjalnego kłopotu – chłopscy wprost rwali się do walki. Por. „Krysia” zaakceptował występowanie Zwiadu w naszych pułkowych barwach. Organizując Konny Zwiad nie myślałem że ten mały oddziałek kawalerzystów będzie niejako przedłużeniem istnienia i walk naszego 3 P.S.K Po prostu chciałem wraz z moimi żołnierzami walczyć w naszych barwach. Wyposażenie i uzbrojenie Zwiadu było dobre. Dwa erkaemy czeskie z odpowiednim zapasem amunicji, cztery pistolety maszynowe P.P.Sza-a, dwa pistolety maszynowe fińskie P.P.D, dwa niemieckie empi, cztery kbk oraz broń krótką na połowę stanu. Symbolicznie, chyba, mieliśmy jedną szablę. Teren działania naszego II-go batalionu 77 p.p. A.K. - Nowogrodczyzna.

Z kilkudziesięciu akcji zbrojnych przeciw okupantowi wybrałem skromne dwie, których przebieg chciałbym opisać tak jak je po 40-u latach jeszcze pamiętam. 

W godzinach rannych dnia 6 kwietnia 1944r/był to Wielki Czwartek/ Komendant „Krysia” polecił mi zebrać Konny Zwiad. Wymarsz za pół godziny. Zebrałem szybko chłopców i zameldowałem gotowość do wymarszu. W drodze por. „Krysia” powiedział : „ piąty batalion kpt. „Sztremora” /Stanisław Truszkiowski/ rozbija dziś za godzinę bunkry niemieckie w miasteczku Bieniakenie, leżącego na szosie i torach kolejowych Lidia – Wilnie – jedzey im na pomoc żadna z naszych kompanii nie zdąży – zbyt późno nas powiadomili. Jadąc w odpowiednich odstępach wjechaliśmy w wysokopienny las. Utwardzoną szosą w stronę Bieniakeń. Wyjeżdżając z lasu zobaczyliśmy w oddali 1,5km. Zabudowania miasteczka, skąd dochodziła palba broni maszynowej, karabinowej i wybuchy granatów. Zaczęło się. Pochyleni nad końskimi karkami z bronią gotową co walki, daliśmy koniom ostróg Wróg był jednak przygotowany Gdzieś w połowie drogi, z prawej strony, z wysokości wierzy ciśnień, zagrały ekm-y. Mimo, że w pełnym galopie, stanowiliśmy wyraźny cel, otoczyło nas mrowie pocisków. Hitlerowcy bili się wściekle. Większa część Zwiadu dopadła pierwszych zabudowań wraz dowódcę batalionu i zaraz otworzyli ogień. Mój koń ugodzony serią w pierś z prawej strony, tuż przed moim lewym kolanem, zarył łbem w żwir szosy a ja wyleciałem prawidłowo, „jak z procy” i wylądowałem kilkanaście metrów do przodu. C.K.M-y pracowały bez przerwy. Byłem widoczny jak na dłoni płaskiej gładkiej szosie bez rowów Ogień był tak gęsty że nie mogłem się w ogóle ruszyć. Leżałem spokojnie udając zabitego. Ogień C.K.M-u przerzucił się na plut. „Czajkę”/ Zygmunt Depkiewicz/, który również po zabiciu konia wylądował podobnie jak ja. Szczęśliwie upadł bliżej swego konia i zdołał się za niego skryć.

Odległość, około 500 m. do wieży ciśnień była zbyt duża jak na nasze P.P.D., nie mogliśmy odpowiedzieć ogniem. Nasze erkaemy były już w miasteczku a as dwóch koledzy uznali chyba za poległych. Nie mogłem się zdradzić ruchom bo ogień C.K.M-ów. Zaraz się wzmagał a kule odbijały się od szosy zasypując mnie żwirem i gwiżdżąc rykoszetami. Starałem się swoim ciałem osłonić torbę polową z amunicją i granatami – miałem bowiem uderzeniowe granaty rakietnicowe – nowa broń niemiecka. Kule z C.K.M-u mogły spowodować wybuch granatów a wtedy- żegnajcie żywi. 

Czując, że jestem przygwożdżony do ziemi, pożegnałem si w myślach  z Matką, braćmi, i rodziną. Dopiero po dwóch godzinach, gdy nasi wywlekli za łby obsługę dwóch C.K.M.-ów. Mogliśmy dołączyć do kolegów, razem z plut. „Czajką”. W miasteczku żandarmi i policjanci litewscy, ci co pozostali przy życiu, czekali sprawiedliwej zapłaty.

Zdobycz wojenna okazała się wyjątkowo obfita. Dwa CKM-y, cztery RKM-y 3 karabinów ręcznych 10 automatów, 8 pistoletów oraz kilkanaście skrzynek amunicji i granatów. Poza tym z niemieckich magazynów całe sterty koców, mundurów, płaszczy, i duże zapasy żywności Hitlerowcy w niewoli okazali się potulni jak baranki, wiedzieli co ich czeka, wszak oni nas partyzantów nie brali do niewoli – rozstrzeliwali na miejscu. 

W drodze powrotnej, dla powiększenia Zwiadu, wybraliśmy w majątku niemieckim, kilka koni z siodłami i uprzężą. Podsumowaliśmy straty. I znów, jak zwykle, szczęście sprzyjało partyzanckiej braci – jeden żołnierz ciężej ranny i dwóch lżej oraz zabite dwa konie. Jest to tym bardziej dziwne, że pod koniec akcji nadjechał z Wilna pociąg pancerny - /błąd – nie zaminowano torów kolejowych/ i stworzył piekielny ogień z broni maszynowej. Szczęściem większość chłopców opuściła już miasteczko a pociąg z wysokiego nasypu miał duże martwe pole ostrzału zaś chłopcy umieli to wykorzystać. Tuż po zachodzie słońca długa kolumna naładowanych wozów, wóz z rannymi oraz rozradowani żołnierze, powrotną drogą przez las wracali na odpoczynek do majątku Bolcieniki, gdzie przyjął nas  prawnuk Maryli Wereszczakówny /miłość Adama Mickiewicza/ również oficer Armii Krajowej, działający w konspiracji. 

Na cmentarzu w Bieniakoniach jest pomnik nagrobkowy z napisem: „Ś + P. Hrabina Maria z Wereszczaków Puttkamerowa”.

Święta Wielkanocne spędziliśmy spokojnie, Niemcy nawet nie próbowali odwetu ani represji na miejscowej ludności.

Gniazdem szerszeni na naszym terenie działania była załoga żandarmerii, policji litewsko-białoruskiej i garnizon Luftwaffe w miasteczku Raduń na północ od Lidy około 30km. Należało go z możliwie jak najmniejszymi stratami zlikwidować.

Dnia 20 maja 1944r.  V-ta kompania naszego batalionu por.”Antoniego” obrała sobie originale miejsce na odpoczynek – cmentarz katolicki, oddalony trochę od Radunia. Po zapadnięciu zmroku, idąc z ubezpieczeniem, kompania minęła stojący na uboczu kościół i podeszła do cmentarnego muru. Tu por. „Antoni” omówił z dowódcami plutonów i drużyn plan działania. 

Po odczekaniu jeszcze około godziny por. „Antoni” – wysoki smukły opanowany, rozkazał sierż „Jastrzębiowi” zająć stanowiska ze swoim plutonem za murem cmentarnym po drugiej stronie cmentarza. Wewnątrz cmentarza pozostaje plut. por.  „Olesia” elkaemem i dwoma erkaemami. Następnie wyznaczono miejsca poszczególnym drużyną. Co bardziej niecierpliwi żołnierze podczołgują się pod same zasieki z drutów kolczastych okalających gwiaździście rozmieszone osiem betonowych murów z rowami łącznikowymi.  Poważnie chłopców niepokoi olbrzymi betonowy, piętrowy blok z wieżyczką i CKM-ami gdzie usadowiła się Luftwaffe. Blok stoi pośrodku rynku zabezpieczony zasiekami. Gdy mrok całkowicie zapadł, gdy niebo pokryło się roziskrzonymi gwiazdami a ludność miasteczka ułożyła się do snu , chłopcy byli już na stanowiskach bojowych, nieruchomi, czujni, przygotowani. Miarowy stukot motoru elektrowni i młyna zagłuszał wszelkie szmery. Do por. „Antoniego” podchodzi „Wichura” i melduje, że słyszał rozmowę w bunkrze – por. „Antoni” odpowiada: „niech sobie porozmawiają przed rozbrojeniem „. Zwiadowca „Grochowski” nie może wytrzymać z zapału do walki, wciska się pod same zasieki z drutów. Sierż. „Laluś” /Władysław Jarczewski/ prosu por. „Antoniego” o rozpoczęcie już walki. Ten uśmiecha się – jeszcze chwilę poczekamy. Spogląda na zegarek – jest godzina druga po północy, Pada rozkaz. Ruszamy! Por. „Antoni” i wszyscy żołnierze już na pozycjach bojowych. Niektóre plutonu leżą tuż przed lufami CKM-ów, wyglądających z betonowych bunkrów. Chłopcy śmiało patrzą śmierci w oczy. Naraz w środku miasteczka padają rakiety wystrzelone z cmentarza – est to rozkaz równoczesnego atakowania bunkrów i betonowego bloku Luftwaffe. Pierwszy długą serią zagrał elkaem z cmentarza , por. „Olesia”. Wtórują mu erkaemy czeskie i radzieckie dziegadiary, a te są niemal niezawodne. Ogień partyzancki wściekle bije po otworach strzelniczych bunkrów. Pierwsi dopadają bunkrów plutony „Chorążego:, :Hacekigo: i „Tura” – to najodważniejsi! Donośne: hura! Hura!! dodają otuchy i tłumią, niektórym, wewnętrzny strach. Zasypane gwałtownym ogniem bunkry tracą możność celnego ostrzału a tego właśnie chłopcom bardzo potrzeba. Rozpoczęło się prawdziwe piekło. Chłopcy, leżąc na plecach, tną nożycami zasieki z drutów otwierając drogę dla szturmem atakującym kolegów. Już dopadli bunkrów, już słychać głuche wybuchy granatów, a potężne Hurra!! nadal paraliżuje wroga. Niektórzy chłopcy jak „Czarny”, „Szczygieł” i inni, rąbią druty siekierami i nie zwracając uwagi na świst kul biegną zygzakami naprzód. Bunkry jeden po drugim milkną choć z rowów łącznikowych Niemcy sieją ogniem z automatów.  Robi się widno od zapalonych dwóch stert słomy, co oświetla dodatkowo pole walki. Ciężko ranny żołnierz „Paweł” – Jugosłowianin – wymieniony do tyłu mówi do lekarza: „Pani doktor, szwab mnie raniła – ale będę żywa – tak?” Narzeczona sanitariuszka już go trochę nauczyła po polsku. Zostaje ciężko ranny w głowę strzelec „Szczygieł”. Sanitariusze przynoszą „Cześka” z przestrzelony udem a sami biegną z powrotem na pole walki, która toczy się nadal. Plutonowy „Jastrząb” posyła z cmentarza serję za serją na blok Luftwaffe. Raptem w miasteczku zapada cisza. Przerwano ogień z cmentarza, ucichł elkaem por. „Olesia”. Słychać radosne głosy: „Wszystkie bunkry zdobyte”! Olbrzymi betonowy blok, w którym broniło się 25-ciu lotników poddał się. Walka dobiega końca. Z podniesionymi rękami , wychodzą pojedynczo „nadludzie”, bladzi wystraszeni świadomi, że nadszedł kres ich panowania a przyszedł czas zapłaty. Kilku wyjątkowych drani i sadystów w tym kilku policjantów , otrzymała należne 9 gram ołowiu, reszta potulna jak baranki, stała z rękami podniesionymi. Wśród partyzantów rozległ się szmer: - „Oni by nas do niewoli nie brali, rozstrzelali by na miejscu…” 

Pada rozkaz: „rekwirować w miasteczku  podwody i ładować zdobycz”. A było tego na 20-cia wozów! Samej broni, amunicji, granatów załadowano na osiem wozów, na pozostałe załadowano koce, mundury, płaszcze, obuwie całe wyposażenie budynków i bloku Luftwaffe jak również wielkie zapasy żywności z niemieckich magazynów i sklepów. Zarekwirowano kilka furmanek mąki z miejscowego młyna. Słońce już wzeszło gdy długa kolumna wozów i ludzi we mgle opuszczała Raduń. Rozradowani choć zmęczeni chłopcy spoglądali na jeńcó, bladych ze spuszonymi głowami – „panów tysiącletniej Rzeszy”. Podwodę z rannymi chłopcami odesłano pod opieką dr. „Burdy” do leśnego szpitaliku w Paszkiewiczach. 

Po paru godzinach marszu kompania osiągnęła skraj puszczy nackiej / Nacza – dawna posiadłość rodziny Narbuttów/nazywanej również puszczą ruską. Tabory wprowadzono w gęstwinę leśną a wojsko maskuje się io nieruchomieje. Nad las nadleciało sześć lekkich bombowców niemieckich a równocześnie na drodze od strony Radunia zasygnalizowano zbliżanie się czołgów i samochodów z wermachtem. Dwa plutony czekające w zasadzce leśnej, w odległości 2 km. Od Naczy, huraganowym ogniem przyjęło grupę pościgową, która po stracie dwóch czołgów i jednego samochodu wycofała się pośpiesznie. Nie mieli w tym dniu szczęścia, bowiem po paru kilometrach nadziali się na kompanię por. „Wiesława” / również nasz bat./ i z powiększonymi stratami w ludziach i sprzęcie wróci do Lidy.

Tymczasem samoloty obniżyły lot ale nie mogąc odróżnić swoich od partyzantów, którzy też mieli niemieckie umundurowanie, zrezygnowały z bombardowań i również odleciały do Lidy. 

To był prawdziwie nasz partyzancki dzień. Rozbicie tak umocnionego gniazda hitlerowskiego, zdobycie dużej ilości broni, amunicji i wielkiego wojennego dobra, wreszcie uwolnienie części powiatu od zmory okupacyjnej, przy stratach własnych – trzech ciężko rannych /nie śmiertelnych/, to był  naprawdę duży sukces. 

Na drugi dzień dowiedzieliśmy się, że wśród Niemców wziętych do niewoli przez kompanię por. „Wiesława” było kilku tzw. „Strzelców pomorskich” tj. morderców Polaków i Żydów w lasach k. Wilna. Zostali rozstrzelani. Oddziały Armii Krajowej zdały w pełni egzamin stając w obronie uciemiężonego narodu polskiego. Braliśmy odwet za wrzesień. 

Drugi batalion 77 pułku Armii Krajowej popularnie nazywany „Krysiacy” mają na swym koncie wiele pięknych akcji. Między innymi słynne rozbicie więzienia w Lidze i wyprowadzenie 69-ciu Polaków, którzy zasili nasze szeregi, rozbicie bunkrów w Ejszyszkach, w Kaniowie, w Warenowie, w Horodnie, w Mycie, w Bolsiach, w Kaleśnikach, w Krakszach w Poraduniu oraz udział w walkach o zdobycie Wilna w 1944r. Niemal we wszystkich akcjach brała czynny udział garstka strzelców Konnych 3 P.S.K jako Konny Zwiad. Znam żołnierzy naszego Pułku z Wołkowyskich czasów, którzy walczyli jako piechurzy w Oddziałach A.K. aż do czasu rozbrojenia t.j 18 lipca 1944 roku. 

Spełniliśmy swój żołnierski obowiązek, zgodnie z rozkazem gen. bryg. Franciszka Kleeberga. 



Poległym żołnierzom   CZEŚC!

 

Sopot luty 1984r. 
Plut. inż. Jan Narożniak

Wspierają nas