Wspomnienia z boju pod Truszkami 9 wrzesień 1939 r.
(treść i format artykułu zgodny z oryginałem)
Część mojej sekcji stanowili rezerwiści, co do których z początku zastrzeżenia dotyczące ich sprawności w siodłaniu koni, obsługi broni itp. Ja jako elew Szkoły Podoficerskiej z lipca 1939 r. czynności te wykonywałem w służbie na co dzień. Natomiast rezerwistom tego brakowało, bowiem mieli może kilkuletnią przerwę, ale to wszystko zostało zgrane i prędko stanowiliśmy jednolitą sekcję.
Tego dnia szliśmy do spieszeni. Konie zostały pod opieką koniowodów w zagajniku. Pora była popołudniowa. Cisza zalegała nad polem, po którym posuwaliśmy się tyralierą. Prowadził nas rtm. Wiktor Gosiewski, który znajdował się po prawej stronie tyraliery. Szedł odważnie, wyprostowany by dać znać nam że do walki należy iść bez lęku. Nie wątpliwie każdy z nas miał go za pazuchą. W naszym szwadronie mieliśmy już pierwsze straty. Dnia 8 września poległ st. wachm. Tarnowski oraz 4 strzelców.
Te pierwsze wrażenia towarzyszyły nam, gdy szliśmy do walki nierównej, bez dostatecznego wsparcia broni przeciwpancernej i lotnictwa Nieprzyjaciel miał nad nami znaczną przewagę. Nasze uzbrojenie było nie dostateczne, dłoniach mieliśmy krótkie karabiny szable.
Broń ta była mało skuteczna walce przeciw tak uzbrojonego nowoczesną bronią nieprzyjaciela.
przed nami było odsłonięte pole, lekko pagórkowate. Wa wzniesieniu za1egła linia nasza tyraliera. Ustawiłem rkm i przy nim znalazłem miejsce w bruździe kartofli. W pozycji lezącej okopałem by uchronić głowę. Ziemia sucha i żwirowata nie poddawała się łopatce, ale pierwsze zadanie zostało wykonane.
Wkrótce nad nami pojawił się nieprzyjacielski, dwupłatowy samolot obserwacyjny, który bezkarnie, podawał informacje własnej artylerii. W następstwie czego zaczęła nas bombardować. Pociski rwały ziemie i ryły głębokie leje, z których tryskały fontanny piasku. Po obstrzale ruszyły na nas czołgi, z który posypały się pociski broni maszynowej. Tu ówdzie rozległy się jęki rannnych. nasze położenie stało się nie do obrony. W tej rozkaz do odwrotu i tyraliera cofa w w kierunku koni.
Obok mnie usłyszałem jęk rannego, wzywającego pomocy. Był to rezerwista z mojej sekcji Wojciechowski spod Wołkowyska. Rannego wziąłem na siebie i zniosłem go na podwórka chłopskiej zagrody
Nożem rozciąłem cholewę buta, zdjąłem go nogi 1 stwierdziłem, że rana w łydce była groźna, mocno krwawiąca, przyczzym kość była naruszona. Spowodował to odłamek pocisku artyleryjskiego
Strzelanina od strony nieprzyjaciela jakby ustała na pewien czas. Moją pierwszą pomocą rannemu było założenie opatrunku osobistego, Krwawienie zmalało. Ręce moje lepiły się od krwi
Na podwórku obok znajdowała się Studnia. Wiadrem zaczerpnąłem wody wlałem ją do koryta, w nim obmyłem z krwi ręce.
Nigdy nie zapomnę pragnienia jakie dławiło ni gardło w przełyku czułem suszę
I jakbym miał w nim gorący piasek, który mnie dławił. Chwyciłem i zanurzyłem w nim głowę, rozlewałem wodę na siebie, na mundur. Po ugaszeniu pragnienia dopiero doszedłem do siebie, wróciła świadomość położenia.
musiałem zostawić rannego, obiecując mu sprowadzenie pomocy. Otrzymał ją, bo dnia następnego widziałem go w transporcie rannych do szpitala, był przytomny i zdawał sobie sprawę ze twego położenia.
Biegiem dopadłem do konia, którego przetrzymywał strz. Zbieć z mojej sekcji. W tym czasie szwadronu już nie było, odjechał z miejsca gdzie stały konie. Jakże byłem wdzięczny koledze za pomoc, był przekonany, że wrócę z pola walki i tak się stało.
Dosiadłszy koni pogalopowaliśmy śladami szwadronu. Nieprzyjaciel ostrzeliwał nas jeszcze ale nie skutecznie. Gdy dołączyliśmy do szwadronu, ponownie pojawił łżę nad nam nieprzyjacielski samolot ale nie ostrzeliwał nas.
W galopie przekroczyliśmy tor kolejowy, czekał nas dalszy marsz w nieznane, zapadał wieczór
st.strz.k Aleksander Matecki
Mława listopad 1990 r.