Kalenkowicze 21/22. IX
(treść i format artykułu zgodny z oryginałem)
Zapadła już noc, gdy dowódca Szwadronu rtm. Gosiewski wydał mi rozkaz poprowadzenia patrolu celem stwierdzenia, czy wieś Kalenkowicze jest obsadzona przez Niemców. Ponieważ ludzie i konie mojego plutonu byli przemęczeni całodzienną funkcją osłony artylerii, wyznaczono na ten patrol kilkunastu strzelców z innego plutonu. Jednego z nich nie wziąłem, gdyż miał siwego konia widocznego i w nocy.
Do Kalenkowicz prowadziła poprzez teren bagnisty grobla. Ze względu na pośpiech początkowo jechaliśmy kłusem potem możliwie cicho stępem. Zwracałem uwagę strzelcom, żeby nie zasypiali w siodłach bo jest niebezpiecznie. Powiedziałem nawet, że będzie dobrze jeśli połowa z nas wróci cało - chciałem ich pobudzić do większej czujności. Nie pomogło któryś odpowiedział mi beztrosko "my wiemy, że pan dobrze uważa".
Jechałem jako pierwszy w pewnym odstępie od reszty. Gdy dojeżdżaliśmy do wsi Niemcy widać nas usłyszeli, bo wystrzelili rakietę oświetlająca i oddali w naszą stronę kilka strzałów. W świetle rakiety zobaczyłem placówkę u wlotu wsi. Nic więcej nie było mi potrzebne.
Wycofaliśmy się bez strat i dowódcy szwadronu zameldowałem, że w Kalenikowiczach są Niemcy a przy wlocie do wsi czuwa ich placówka.
Wkrótce po moim meldunku ruszyliśmy pieszo na Kalenkowicze.
Od dowódcy szwadronu otrzymałem rozkaz: - mój pluton idzie jako czołowy,
-
rozładować broń, założyć bagnety, ostrogi do kieszeni i maszerować groblą w kolumnie trójkowej,
-
po zbliżeniu się do placówki niemieckiej zwłaszcza gdy wystrzelą rakiety oświetlające wykłóć Niemców bagnetami.
Idąc do walki pieszej wziąłem jak zwykle od luzaka karabin, ładownicę i bagnet. Ruszyliśmy. Jako patrol bojowy poprzedzający pluton wyznaczyłem plut. rez. Supińskiego i 2-ch strzelców. Przed dojściem do wsi dołączyłem do tego patrolu i szedłem obok plut. Supińskiego. Rozmawialiśmy szeptem.
Gdy zbliżyliśmy się do placówki Niemcy wystrzelili rakietę oświetlającą niestety nie jak zwykle do góry, ale prosto w nas i otworzyli silny ogień. Uskoczyłem w prawo bo inaczej chyba
ta rakieta trafiłaby we mnie. Wraz ze mną uskoczył w bok mój pluton.
Zrobiło się ciężko. Niemcy oświetlali nas rakietami i gęsto ostrzeliwali - my widzieliśmy niewiele. Posuwaliśmy się skokami po zewnętrznej stronie zabudowań aż zbliżyliśmy się mniej więcej do połowy wsi. Ostrzeliwanie nas zelżało, Niemcy nas nie gonili.
Rozwinęliśmy się w poprzek wsi.
Dowódca szwadronu wydal mi rozkaz "oczyszczenia" drogi w kierunku skąd przyszliśmy i gdzie usadowili się Niemcy. Ruszyliśmy do przodu. Szło nam ciężko, bo Niemcy bronili się w zagrodach a my mieliśmy tylko karabiny i bardzo mało granatów. A Niemcy bronili się zawzięcie - trzeba było walczyć o każdą zagrodę po kolei.
Po jakimś czasie nasze natarcie utknęło - tak silnie ostrzeliwali nas Niemcy z okien kolejnej chałupy. Po przeciwległej stronie wsi słychać było również strzelaninę - walczyły tam inne plutony.
Leżałem na wiejskiej drodze za kłębem grochowin. Widziałem tylko od czasu do czasu błyski strzałów z okien chałup i słyszałem ruch pojazdu gąsienicowego przede mną na drodze. Byłem tak zmęczony, że dosłownie otwierałem oczy palcami i bałem się, że zasnę a ten pojazd mnie przejedzie. Podczołgałem się więc do dowódcy szwadronu i zaproponowałem podpalenie zajętej przez Niemców chaty żebyśmy i my coś widzieli i żeby zaczęło się coś dziać. Dowódca Szwadronu się zgodził i powiedział żebym wysłał w tym celu ochotnika.
Podczołgałem się do chałupy sam. Miałem tylko paczkę zapałek. Bardzo łatwo spowodować pożar niechcący - trudniej, gdy to konieczne. Choć chata była ogacona słomą zużyłem kilkanaście zapałek zanim się zapaliła i buchnął ogień.
No i rzeczywiście zaczęło się coś dziać. Niemcy powyskakiwali z chałupy, my ruszyliśmy ostro do przodu i wyparliśmy ich poza ostatnie zagrody wsi.
Pluton stracił wtedy dwóch strzelców. Jeden padł gdy przebiegaliśmy na zapleczu którejś zagrody, drugi gdy strzelaliśmy do wycofujących się w pole Niemców zza rogu ostatniej chaty - było tam tylko jedno miejsce, więc on leżał a ja stałem nad nim. Mnie wtedy przestrzelono lornetkę, którą miałem na sobie.
Świtało już. Walka była zakończona. Wzięliśmy paru jeńców. Jeden z nich powiedział mi, że ich dowódca - podporucznik poległ. Dowiedziałem się, że ciężko ranny jest plut. rez. Supiński - zapewniłem mu opatrunek. Nie można było zostawić go we wsi, bo jej mieszkańcy byli do nas wrogo nastawieni, złapałem więc w polu wiejskiego konia, a moi strzelcy wyszukali uprząż i furmankę. Niestety plut. Supiński, którego wieziono na tej furmance razem ze zwłokami poległego ppor. Jerzego Dudka zmarł, w drodze do następnego postoju, gdzie obaj zostali pochowani.
Dowiedziałem się też, że ranny został pchr. Kętrzyński. Odszukałem go w jednej z zagród i zapewniłem mu opatrunek. Na szczęście jego rana nie była ciężka.
W swej relacji o walce w Kalenkowiczach podaję tylko to, co widziałem na własne oczy, tym samym mówię tylko o działaniu mojego plutonu.
Wypad na Kalenkowicze przeprowadził wyłącznie III szwadron 3PSK. Towarzyszył mu jako obserwator podpułkownik Platonoff.
rtm. W. Tokarz