Nad Niemnem
(treść i format artykułu zgodny z oryginałem)
Lato w 1939 r. było ciepłe i pogodne. W ramach ćwiczeń 3 PSK wyjechał do Orli n/Niemnem, by tam przeprowadzić pływanie. Nadniemeńska miejscowość, gdzie zakwaterowaliśmy się na czas odbycia ćwiczeń stanowiła oazę zieleni. W lesie wysokopienne sosny tworzyły koronami swych drzew baldachim nad naszymi głowami, pod którym panował rozkoszny chłód przesiąknięty zapachem żywicy. Chaty wiejskie wśród tej zieleni, kryte słomą dopełniały malowniczego pełnego ciszy obrazu. Nasze przybycie i rozlokowanie się wśród wiejskich zagród ożywiło dotychczasowy spokój wsi. Kontakt wojska z jej mieszkańcami zbliżył ich do nawiązania przyjaznych stosunków z nami. W ogóle ilekroć podczas ćwiczeń w polu, gdy spotykaliśmy się z ludnością na wsi, pragnęła ona wykazać swe przywiązanie do swego wojska świadcząc usługi na jakie było ją stać. Po drodze marszu zawsze dostarczaliśmy wiele emocji, podziwu przy oglądaniu barw naszego pułku, szyku w kolumnie marszowej. Pamiętam jeden szczegół, gdy ćwiczyliśmy przekazywanie meldunków, będąc na koniu w wiejskich opłotkach, zbliżyła się do mnie kobieta, może nawet matka, która miała syna w wojsku. Wyjęła z zapaski kawałek razowego chleba i słoniny pytając mnie, czy przyjmę od niej dar serca, którym chce mnie poczęstować. Był to dowód uczucia, umiłowania żołnierza będącego symbolem godnym zaufania, okazywanego przez ludność podczas spotkania z nią. Nie mogłem odmówić przyjęcia wiejskiego specjału, zaś smak razowego chleba pozostał mi na długo w pamięci. Wyjazd pułku na pływanie dostarczał nam żołnierzom wie. le refleksji i emocji podczas ćwiczeń marszowych i w czasie pobytu nad Niemnem. Woda w rzece w tym miejscu, gdzie mieliśmy odbyć pływanie, płynęła wartkim nurtem. Przebycie wpław rzeki było trudnym lecz możliwym przedsięwzięciem.
Mimo, że wychowałem się nad rzeką, dopływem Niemna, doznałem chwili grozy, gdy tabun koni i my przy nich zanurzyliśmy się w nurcie rzeki Zakotłowała się woda jakby w jakim młynie. Z powstałej fali wynurzały się końskie grzbiety i łby, które pokonywały prąd i parły do przeciwnego brzegu. Po jego osiągnięciu, konie i my otrząsnęliśmy się z wody, doznając zadowolenia z pokonania trudnej naturalnej przeszkody. Wspomnienia po latach łączą się ze wszelkimi przygodami doznany mi w pułku. Przypominają dowódców, twardy kurs szkoły podoficerskiej, ćwiczenia i życie koszarowe. W tych warunkach kształtował się nasz światopogląd i plany na przyszłość. Zniweczyła je wojna, a jej następstwa każdy z nas przeżywał osobiście. Jeżeli dziś możemy spotkać się jeszcze, zawdzięczam to Opatrzności, która chroniła mnie w tylu doznanych niebezpieczeństwach zagrażających życiu. Przeto każde koleżeńskie spotkanie na Zjeździe stanowi dla mnie jeszcze raz przeżycie młodości z czasów służby wojskowej w swoim Pułku.
plut. Aleksander Matecki (Warszawa)
30. IX 93.