Na Wołkowyskiej Ziemi
(treść i format artykułu zgodny z oryginałem)
Bardzo lubię piątek. W tym dniu mam najmniej zajęć w szkole, w perspektywie sobota, niedziela ...Ale ten piątek, 22 października, był szczególny. Po przyjściu ze szkoły, wpałaszowałem obiad, wrzuciłem torbę, śpiwór do "Malucha" i wyruszyłem do Darka. Przejechać przez Kraków ok. godz. 16.00 jest niekiedy nie lada wyczynem. Dotarłem wreszcie na Krowodrzę. Darek wciągnął na siebie swój obszerny, firmowy sweter, pochwalił się nowymi butami i...mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.
Na tablicy kontrolnej mojego "przyrządu dojeżdżania” paliła się od kilku dni żółta lampka kontrolna (koniec paliwa). Nareszcie znaleźliśmy się na peryferiach Krakowa, jadąc w kierunku Kielc.
Zatankowaliśmy do pełna i ...dawaj na Wschód.
Św. Krzysztofie prowadź!
Było już ciemno. Posuwaliśmy się naprzód z ekonomiczną prędkością ok. 80 km/godz. Żeby nie stracić humoru (Polak głodny, to zły), zatrzymaliśmy się na trasie, by tym razem posilić własnego osiołka - jak mawiał o ciele św. Franciszek.
Nie pamiętam, w którym momencie oddałem kierownicę Darkowi. Natomiast utkwiła mi w pamięci chwila przebudzenia i pertraktacje Darka ze "stróżami porządku". Nie wchodzę w szczegóły. Jedźmy dalej...nikt nie woła!
Terespol był już blisko. Byle do granicy. Nasze oszczędności przezorność przywiodła nas na stację benzynową, niestety w tym czasie nie czynną. Postanowiliśmy zawrócić kilkanaście kilometrów, by zaspokoić głód mojego benzynowca i nie tracąc czasu wrócić na granicę.
Jesteśmy na granicy. Pojawił się sznur samochodów. Kolejka na kilka godzin. Odczuliśmy pewną przyjemność, mogąc ominąć kolejkę wozów różnych marek, w różnym stanie i stanąć przed samym szlabanem kontroli celnej. Minuty oczekiwania (około półgodziny) urastały do wielu godzin. Uff! nareszcie możemy wjechać do odprawy celnej. I... znów przypomniały się nam stare, dobre czasy: "Wotkwestionariusz" (w języku rosyjskim). Darek zaryczał, nie mając ochoty wypełniać różowego świstka. Ja jednak nalegałem. Im więcej wpiszesz, tym większą będą mieć radość - po wiedziałem.
Pomogło. Potem celnik szukał narkotyków w moim śpiworze. Zapytał, co wiozę w wielkiej, czarnej, pękającej w szwach torbie. Odpowiedziałem (nie kłamiąc): - "rzeczy". Były tam książki dla Polaków, ornaty do kościoła i rzeczy osobiste. Popatrzył na nas, rzucił od niechcenia z długim "u” "Maluchem?" Innego celnika zapytaliśmy o drogę do Wołkowyska. Wytłumaczył nam, spojrzał z uśmiechem i zdziwieniem, nie mieliśmy bowiem mapy.
Ruszyliśmy przed siebie. Święty Krzysztofie miej nas w swojej opiece! W oddali po lewej stronie jaśniały światła Brześcia. Dotarliśmy na wielkie rondo. Nie wiem jak to opisać, ale uwierz cie mi, że nie wiedzieliśmy, ani ja, ani Darek, w którym kierunku teraz jechać. Na szczęście nad rondem, jak domek na kurzej stopce znajdował się GAJ, coś w rodzaju naszej "drogówki". Zatrzymaliśmy się. Po chwili przyszedł Darek z informacją od zaspanego milicjanta (była godzina około 2.00), że to chyba ta droga po prawej stronie. No to jedziemy...
Przypomniałem sobie słowa z II listu św. Piotra: "Przeznaczeniem ich mroki ciemności". Wrażenie było niesamowite. Jechaliśmy jakby w ciemnym tunelu. Brak słupków przy drodze, pasów na jezdni, znaków drogowych, tablic informacyjnych potęgował jakiś niepokój i obawę. Wszystko wokół nas było spowite jakby szatą śmierci. Po kilkunastu kilometrach zawróciliśmy na rondo. Skręcaliśmy w następną drogę, która mogła być drogą do Wołkowyska. Po kilku kilometrach zdobyliśmy nową informację. To nie ta droga. Trzeba wrócić na poprzednią.
Faktycznie po przejechaniu około 25 km pojawiła się tablica informacyjna "Kamieniec". W tym kierunku trzeba jechać. Drogi, ku mojemu miłemu zaskoczeniu, nie były wcale takie złe. Znowu Darek objął prowadzenie.
Obudziłem się na skrzyżowaniu do Wołkowyska, miejscowość Izabelin. Można było się tylko domyślać, że kiedyś tam znajdował się piękny dwór. Spoglądaliśmy na ruiny mijane po lewej stronie drogi.
Dojeżdżamy do Wołkowyska. Bloki mieszkalne, domy parterowe - krajobraz socjalistyczny. Wspomnienia z minionych lat. Tu wykopy, tam pomnik Lenina, okna zabite deskami, drzwi zamknięte na żelazny skobel, zardzewiała kłódka. Szarość i nieład. Uchyliłem szybę samochodu. Zapytałem przechodzącej kobiety: - "Gdzie znajduje się ulica Sowiecka". "WotSowietskaja ulica" - odpowiedziała. faktycznie po chwili zauważyliśmy poszukiwany numer i bloki. W jednych z nich mieszkała pani Anna Sadowska.
Nie pamiętam, które to było piętro. Otworzyła nam niewysoka, szczupła kobieta. Z uśmiechem na twarzy zaprosiła nas do środka. Przyjęcie było niezwykle serdeczne. Poczuliśmy się jak u własnej cioci. Atmosfera polskiego domu: półki wypełnione dziełami klasyków literatury pięknej. Pani Anna Sadowska jest przewodniczącą Związku Polaków na Białorusi w Okręgu Wołkowyskim.
Przedstawiliśmy pani Annie nasze plany i misję z jaką przybywamy. Chcieliśmy zobaczyć miejsca pamiątki związane z Pułkiem 3 Strzelców Konnych oraz zorganizować zimowisko dla naszej drużyny harcerskiej. I tak też się stało.
Nasz "Maluszek" dobrze się spisywał. Ruch n ulicach był niewielki. Okazało się bowiem, że Białorusi brak benzyny. Czerwony "Maluch" z polskimi numerami wzbudzał niekiedy sensację. Objechaliśmy miejsce, gdzie przed wojną stacjonował Pułk 3 Strzelców Konnych. Budynki sprawiały wrażenie przygnębiające, obecnie zamieszkałe„ również przez wojsko, skazane na samozagładę, straszyły swym wyglądem świadcząc o gospodarzu.
Mijając dawny kościółek garnizonowy, obecnie cerkiew, udaliśmy się w kierunku kościoła parafialnego. Na plebanii zastaliśmy wikariusza ks. Leona Ladysziusa. Kolejne miłe, serdeczne spotkanie. Miłość chrześcijańska nie zna granic. Po krótkiej rozmowie poszliśmy na pobliski cmentarz. Jakimś przeżyciem osobistym dla mnie był moment, gdy stanąłem nad grobami poległych bohaterów - żołnierzy 3-go Pułku. Zaduma, modlitwa. Powróciłem myślą do chwil sprzed kilku laty, gdy po raz pierwszy w życiu stanąłem na Cmentarzu Orląt Lwowskich i wspomniałem napis na bramie, której nie udało się wojskom sowieckim zburzyć. Łaciński tekst mówi: "Umarli, abyśmy mogli żyć wolni". Oto stoimy nad grobami tych, którzy walczyli za wolność, za naszą wolność.
Z cmentarza pojechaliśmy do domu przybocznego drużyny harcerskiej - Andrzeja. Kolejne chwile pełne radości i serdeczności. W mieszkaniu na półkach rzędy polskich książek, literatura harcerska. W rozmowie z Andrzejem wyczuwałem ogromne zainteresowanie pracą z drużyną. Po wizycie u Andrzeja wyruszyliśmy do Szydłowic. Znajduje się tam pięknie odrestaurowany neogotycki kościół. Budowana jest również plebania z salami na spotkania dla grup parafialnych. W kościele zastaliśmy grupę dziewcząt przygotowujących na niedzielę liturgię mszy św. Rozmawiały między sobą piękną polszczyzną.
W zakrystii odnaleźliśmy księdza proboszcza. Pokazał nam zdjęcia sprzed kilku laty. Kościół był zupełnie zdewastowany, okna powybijane, zniszczone mury. Jeszcze dziś po remoncie trud no uporać się z wilgocią. Najważniejsze, że kościół znów tętni życiem, że znów rozbrzmiewa w nim modlitwa. I my dołączyliśmy swoją modlitwę.
Po objedzie u pani Sadowskiej chcieliśmy chwilę odpocząć. Zależało nam jeszcze na jednej sprawie. Chcieliśmy, jak już wspomniałem wcześniej, zorganizować w Wołkowysku zimowisko. Ale okazało się, że musimy z tym poczekać do niedzieli.
Wieczorem umówieni byliśmy z ks. wikarym. Oto znów spełniają się moje marzenia. Mogłem stanąć przy ołtarzu we wspólnocie wołkowyskiej. Opowiedziałem siostrom i braciom Polakom i wszystkim, którzy przyszli w ten wieczór do świątyni o Polakach tu w kraju, o Polakach, dla których ta wołkowyska ziemia jest ziemią świętą, jest ziemią, gdzie zostawili swoje serce, do której często w myślach powracają. Mówiłem o tej więzi miłości, o tym wszystkim, co nas łączy. Widziałem wzruszenie na wielu twarzach. Mówiłem z jakim pietyzmem poświęcaliśmy tę ziemię wołkowyską, która obecnie znajduje się w puszce sztandaru pułkowego, który przetrwał i który jest symbolem jedności i nadziei, jakie pokładamy w Bogu przez wstawiennictwo naszej patronki pułku Pani Kodeńskiej. Nie pamiętam już dokładnie swoich słów. Płynęły one z serca, z poczucia, że wszyscy jesteśmy braćmi w Jezusie Chrystusie.
Po mszy św. wspólnie odmówiliśmy różaniec. Zachwycałem się polskim śpiewem pięknych i głębokich w swej treści pieśni do Matki Najświętszej. Dzień zakończyliśmy uroczystą kolacją i długą rozmową z ks. Leonem.
Niedzielę rozpoczęliśmy mszą świętą, którą odprawiłem w gronie kilku osób. Nie mogliśmy uczestniczyć we mszy św. parafialnej z racji na naglący nas czas i z obawy przed trudną sytuacją na granicy. Łaska Boża i opieka Matki Bożej towarzyszyły nam dalej. Po modlitwie pożegnaliśmy się z ks. Dziekanem. Zdążyliśmy jeszcze załatwić zimowisko dla naszej drużyny konnej i... obejrzeć wspaniałe rumaki hodowane przy Technikum Rolniczym. To one będą nam towarzyszyć w naszych zimowych wędrówkach po wołkowyskiej ziemi. To był ostatni punkt naszej wyprawy.
Trudno nam było się rozstać z tymi, których poznaliśmy. Przed nami znów szeroka droga, niekończące się pola kołchozów. Mijamy odrestaurowane cerkwie, kościoły, ludzi wracających z mszy świętych. Wjeżdżamy na nową szosę prowadzącą wprost do przejścia granicznego w ...Kuźnicy Białostockiej. Bez kolejki podjechaliśmy do odprawy celnej. Celnik sprawdził bagażnik (pusty). Popatrzył na mnie i powiedział: -"Ty chyba dolary wieziesz'. "Panie, dolary to chyba tu by się przydały" odpowiedziałem. Uśmiechnął się i machnął ręką. Mogliśmy jechać dalej.
Przed nami ponownie świat reklam, kolorowy świat trochę sztuczny, kiczowaty, w którym coraz częściej nie dostrzega się człowieka i jego spraw, problemów. Myślę, ze warto, aby nasi harcerze poznali życie Polaków po drugiej stronie granicy wschodniej. Sam czekam teraz na moment, by znów ujrzeć Wołkowysk.
W wyprawie wziął udział drużynowy 15 Krakowskiej Konnej Drużyny Harcerzy imienia Pułku 3 Strzelców Konnych druh Dariusz Waligórski.
Ks. Władysław Maciej Kozicki duszpasterz harcerą