Walczyliśmy razem świętujemy osobno
(treść i format artykułu zgodny z oryginałem)
Rankiem 1 września 1939 r. teutońskie dywizje podstępnie runęły na Polskę. Siły zbrojne III Rzeszy ponad trzy - czwartą swojej potęgi uderzyły przeciwko nam, ufnym w bezzwłoczną pomoc naszych sprzymierzeńców. Tymczasem oni, radzi, że układ monachijski z 1938 roku burzę wojny oddalił od ich granic, tradycyjnie, popijali angielską herbatkę, a inni w cieniu umocnień Maginota kolejną partyjkę brydża.
A kiedy myśmy umierali w nierównej walce i najbliżsi nasi ginęli w ogniu bomb pirackiego lotnictwa, sprzymierzeńcy 12 września 1939 r. spotkali się we francuskim miasteczku by powziąć niegodną przyjaciół decyzję zaniechania militarnej pomocy Polsce. Ta haniebna decyzja nie tylko przesądziła o naszej klęsce, lecz również stała się zachętą do sowieckiej agresji w pamiętnym dniu 17 września 1939 r. Uderzyło więc na nas podstępnie prawie milion czerwonoarmistów, by jak sępy rwać naszą krwawiącą ojczyznę. Pozbawieni pomocy wiarołomnych sprzymierzeńców, nie przerwaliśmy walki i nie padliśmy na kolana, ani wówczas, w tragicznym wrześniu, ani później, walcząc aż do całkowitego zwycięstwa. Biliśmy się wszędzie, gdzie trwał bój, prowadziliśmy walkę nieustannie, oddając sprawie zwycięstwa maksimum naszych sił, nigdy też nie zdradziliśmy naszych koalicyjnych partnerów, walcząc z nimi ramię w ramię, o ich i naszą wolność, na wszystkich frontach wojny. Świat podziwiał wtedy determinację i męstwo Polaków. „Polacy są samą odwagą. Są straszni” - pisała w „Sunday Chronicle" Amerykanka Dorothy Thompson, a cytując znane powiedzenie pana Churchilla przypomnijmy jak pięknie mówił o polskich lotnikach: „Jeszcze nigdy w dziejach ludzkości tak wielu nie miało tak wiele do zawdzięczenia tak nielicznym". A myśmy bili się i umierali z honorem, bez trwogi, wykonując najczęściej to, co wydawało się niemożliwe do wykonania. Walczyliśmy nawet wówczas, gdy wojenni sprzymierzeńcy w Jałcie przesądzili już nasz los.
Miecz polski rzucony na szalę wojny ważył niemało. W ostatniej fazie zmagań posłaliśmy do boju maksimum naszych sił. Jako jedyni wśród armii Wielkiej Koalicji atakowaliśmy terytorium III Rzeszy z trzech stron. Byliśmy czwartą siłą wśród sprzymierzonych. To nasza biało - czerwona, święty znak wszystkich Polaków, dumnie łopotała nad pokonanym Berlinem.
Później nadszedł pokój, a radość - jak wcześniej wspólna walka - zjednoczyła narody. Jednak na krótko, na bardzo krótko. Gdy przyszło święcić zwycięstwo, już pojawiły się podziały nie według skali żołnierskiego wysiłku, poniesionych ofiar i przelanej krwi, lecz według zupełnie innych reguł. Mija pół wieku, a owe reguły wciąż żyją.
Nie było polskich sztandarów na koalicyjnej paradzie zwycięstwa w 1945 r., nie będzie też nas wśród dawnych, wojennych partnerów. Znów zabrakło miejsca dla Polaków. Jednak należne im miejsce i wówczas i teraz wyznaczyła nam historia - właśnie tu, w nieujarzmionej Warszawie, światowym symbolu bohaterskiego oporu i walki. To słuszna decyzja, że właśnie tu, w sercu Polski, przed Grobem Nieznanego Żołnierza, we wspólnym ordynku pochylimy głowy by czcić najwyższą ofiarę złożoną naszej Ojczyźnie przez wszystkich Polaków ze wszystkich frontów straszliwej wojny.
gen. bryg. w st. spocz. Rudolf DZIPANOV
„Polska Zbrojna”, z dnia 26.04.95 r.