Ku chwale Polskiej Kawalerii
(treść i format artykułu zgodny z oryginałem)
Moim tematem będzie Mundur. Mundur Kawaleryjski noszony z honorem i
Mundur z proporczykami na kołnierzu, w bamach 3 - go PSK, szmaragdowo – amarantowych z żółtą żyłką oraz z oznaką rozpoznawczą 4 - tej Suwalskiej Brygady Kawalerii Pancernej im. gen bryg. Zygmunta Podhorskiego na rękawie, barwy granatowo - pomarańczowej z pół - Orłem i Mieczami Grunwaldu. Do tego jeszcze odznaczenie na piersi nadane przez Ojczyznę.
Zaczynam od nowa. Dlaczego Mundur ? Otóż przez moje Nadleśnictwo Świdnica zostałem wytypowany na VI Krajowy Zjazd Kombatantów Leśników, który odbył się w dniach od 24. 06 25. 06 b. r. w Gołuchowie. mundury leśne, ale mój ,staruszek” mocno sfatygowany, wobec tego ubrałem mój piękny Mundur Kawaleryjski ! Nie moja skromna osoba, ale Mundur Kawaleryjski wśród uczestników zrobił wielką furorę (niektórzy złośliwie mianowali mnie „generałem” ). Cieszyło mnie, niektórą dyrektorowie z D. L. P. odnosili się z wielkim i ciekawością tradycji nad Kawalerii II I to zaważyło, wśród niewielu kombatantów zostałem wytypowany na wycieczkę trasą: Berlin - Poczdam - Paryż Strasburg - Norymberga - Mariańskie Łaźnie. Wycieczka była dla kombatantów, więc za namową
Pani Grażynki, personalnej z Nadleśnictwa Świdnica (wiadomo - za mundurem panny sznurem), zdecydowałem, że pojadę w Mundurze Kawaleryjskim (w torbie szasery i sztyblety z podkówkami).
I tak pojechałem do Wrocławia, gdzie mieliśmy zbiórkę 25. 09. b. r. We Wrocławiu spotykam mojego przyjaciela, Prezesa ds Komb. Leś., por. Z. Sagana. Zwrócił mi uwagę, że nie było zarządzenia o umundurowaniu, no ale stało się (czego nie żałuję). Okazało się, że byłem atrakcją wycieczki. Rano 26. 09. wyruszyliśmy w kierunku granicy niemieckiej. Pogoda się zepsuła, zaczęło padać. Na terenie byłych Niemiec Wschodnich przy autostradzie pięknie zadbane lasy, ale autostrada godna pożałowania i poddawana zabiegom renowacji.
Około południa - Berlin ! Dla mnie najważniejsze trzy obiekty: Bahnhof Lichtenberg, Frankfurter Allee i Alexanderplatz. Po nich to paradowałem w 1945 r., trochę podtrunkowany, w mundurze, ale nie tak pięknym jak teraz, z „pepechą” na szyi, dumny ze zwycięstwa jak paw ! Widziałem, jak generalicja angielska i francuska Alejami Frankfurckimi jechała do Poczdamu, aby definitywnie sprzedać nas Stalinowi. Pamiętam to i nie zapomnę !
Dość tych żali i urazów, zaczynamy znów o mundurze. Mundur, a może i trochę moja postawa, którą obdarzył mnie Łaskawy Stwórca, zaczęły wyraźnie zwracać uwagę przechodniów, a w szczególności płci pięknej. Jeden miły moment na Alexanderplatz: podchodzą dwie młode i piękne dziewczyny i proszą o wspólne zdjęcie... Po kilku słowach okazuje się, że są Turczynkami. Jedna z nich, piękna, o ślicznych głębokich oczach, zasługiwała na miano „huryski”. Pomyślałem, że pewno jej prababka była branką słowiańską, a może Polką. Cieszyły się, ja z nimi i szarmancko, po kawaleryjsku podziękowałem im całując w rękę. To zrobiło na nich piorunujące wrażenie. Widać było w ich oczach zaskoczenie i zachwyt. To wrażenie udzieliło się też obserwującym nas przechodniom. Zaczęli podchodzić i nieśmiało prosić o wspólne pozowanie. Między nimi byli też Polacy. To wszystko uczynił Mundur !
Rano kierunek Paryż. Po drodze podziwiamy niemiecki porządek. Jedziemy przez Belgię, Luksemburg. Do Paryżu dojeżdżamy nieco zmęczeni. Jutro zwiedzanie miasta. Paryż zrobił na mnie wrażenie podzielone. Ten ogrom architektury starej, szarokremowej. Bulwary, ulice i place zaniedbane, nie słychać tych paryskich melodii na akordeon. Trzeba być specjalistą, żeby podziwiać kunszt architektury sprzed wieków. Ja jestem synem lasu i „duchem Sowich Gór”, to jest mój żywioł. Zwiedzaliśmy dużo zabytków, wyspę Cite, najstarszą cześć miasta, Katedrę Notre Dame piękną ażurową architekturę gotycką, dzieło ludzkiej wyobraźni i rąk, wewnątrz przytłaczającą swoim ogromem i półmrokiem. To nie nastraja do modlitwy.
Już pobieżnie zwiedzamy: Pałac Sprawiedliwości, Sainte Chapelle, Pont Neuf, wieżę Eiffla, Luwr, Wersal, Centrum Pompidou, Cmentarz Pere Lachaise, grobowiec F. Chopina, M. Walewskiej, mauzoleum Alberta i Heloizy, dzielnicę La Defense i wiele innych. W Wersalu, w sali Bohaterów Napoleona ledwo odnaleźliśmy popiersie Księcia Pepi. Stoi na uboczu. Wieczorny spacer po Sekwanie. Najwięcej mnie cieszyło, że wiele pań pragnęło robić ze mną zdjęcia. Japonki, Chinki, Koreanki, Greczynki, Brazylijki i z wielu innych krajów. Cieszyłem się, że jestem nieakredytowanym attache, że tradycja Polskiej Kawalerii żyje. Moje odczucie: „patrzcie - my jesteśmy Polską, czy dorównacie nam ? My szanujemy naszą Polską, Narodową Tradycję Kawaleryjską".
W kompleksie ogrodowym Wersalu napotkaliśmy grupę Rosjan. Młodzi, mili, inteligentni. Ja popisywałem się znajomością rosyjskiego zabawiając towarzystwo różnymi anegdotami. Naturalnie zdjęcie, miłe pożegnanie Ja oczywiście z kawaleryjską szarmancją). W oczach dam (były ładne) widziałem miłe zadowolenie. Bvli z Krasnojarska (przypomniałem i o mojej pracy na „lesopowale”). Inna napotkana grupa Rosjan powitała mnie okrzykami: „To weteran wojny! ' Ja im ze złośliwością odpowiedziałem: „Tak, to ten z 39 roku, gdy wy uderzyliście nas sztyletem w plecy” Odpowiedź była: „Nas wtedy jeszcze nie było”. Może i mieli rację. Może byłem złośliwy - nie przeprosiłem. Podobnie było w Strasburgu i w Norymberdze.
Nieraz, gdy ciekawska dama przyglądała mi się, puściłem oko z miną łobuzerską, co u niej "wywoływało miły uśmiech. Pewnie pomyślała:
„Ten „manekin" nie tylko chodzi, ale i oko puszcza
Do Mariańskich Łaźni przyjechaliśmy wieczorem. Wpadłem tam na dużą grupę czeskiej młodzieży, która spotkała mnie burzą zachwytu, szczególnie „holki”. Jedna z nich z dumą zwierzyła się, że też jeździ konno. Ładne były te „holki” ..
Po polskiej stronie poprosiłem by mnie wysadzono w Łagiewnikach k. Dzierżoniowa, przez mikrofon podziękowałem „pięknym Paniom i szanownym Panom” za wspólną miłą podróż Także podziękowałem załodze autokaru, na czele z piękną i dzielną panią Ewą. Nagrodą za to były pocałunki od pani Ewy (rzeczywiście była ładna i dzielna).
02.10 po południu jestem na Podolinie. Melodyjnym rżeniem chórem witają mnie moje piękne klaczki. One cieszą się z mojego powrotu. Całuję je z pietyzmem w aksamitne miłe buźki. One są najpiękniejsze. To jest moja radość i życie. Piękne życie.
Refleksja: Nasz kochany Kraków jest piękniejszy od Paryża, chociaż zakopcony. Nasze polskie pejzaże dla mnie dają więcej zachwytu aniżeli te, które oglądałem na Zachodzie. Damy nasze o całe niebo są ładniejsze od zachodnich. Ubierają się gustowniej. Przybytki sakralne są więcej zbliżone ku stwórcy, gdzie można porozmawiać z Nim. Dla mnie architektura to jest ta, którą Stwórca stworzył, to jest las, „Szalony Strzelec Konny” st. wachm. Paweł Jackiewicz
Podolin, 20. 10. 199
Orzysz.
Dowódca Brygady ppłk dypl. Kazimierz Pałasz