Jest nas coraz mniej
(treść i format artykułu zgodny z oryginałem)
W roku 1945 i 1946 do Kwidzyna przybyło wielu mieszkańców Wołkowyska, miasta, które nagle znalazło się w granicach Białoruskiej Socjalistycznej Republik Radzieckiej.
W czasie wojny pracował w Kwidzynie na przymusowych robotach Kazimierz Poliksza -- wołkowyszczanin. Po wojnie wrócił do rodzinnego miasta i zachęcał znajomych, by osiedlili się w Kwidzynie.
- Każdy wierzył w bliski wybuch trzeciej wojny światowej wspomina Wacław Gorlewicz, jeden z członków, założycieli Stowarzyszenia Rodzin Ziemi Wołkowyskiej. Kwidzyn wydawał się być dobrym miejscem. Zdawało się nam, że będzie stąd można łatwo uciekać w bezpieczniejsze rejony.
Kolejne transporty przywiozły do Kwidzyna przeszło dwustu mieszkańców Wołkowyska — był wśród nich między innymi pan Eugeniusz Kobatz, dziś ceniony pisarz, wieloletni attache kultury polskich placówek dyplomatycznych. Jednak większość Wołkowyszczan nie zagrzała tu długo miejsca -- po dwóch, trzech latach wyjeżdżali do Gdańska. Dlatego po właśnie w Gdańsku powstało w roku 1993 Stowarzyszenie Rodzin Ziemi Wołkowyskiej.
Chcieliśmy utworzyć tu w Kwidzynie koło stowarzyszenia — mówi Wacław Gorlewicz — niestety, nie udało się. Mieszka nas w Kwidzynie prawie pięćset osób, w większości są to ludzie już niemłodzi, schorowani, którym trudno się zorganizować. Jednak działamy, co roku spotykamy się w Gdańsku, organizujemy zbiórki pieniędzy — choćby na budowę polskiej szkoły w Wołkowysku, która zostanie oddana we wrześniu tego roku. Naturalnie wybieramy się na jej otwarcie. Przed kilku laty kwidzyńscy Wołkowyszczanie usiłowali doprowadzić do podpisania partnerskiej umowy pomiędzy Kwidzynem a Wołkowyskiem.
Jednakże wysiłki Zarządu Miasta spęzły na niczym. Mimo kilku monitów władze białoruskie nie zareagowały.
-Wielka szkoda — mówi Wacław Gorlewicz. Teraz staramy się o nazwanie jednej z ulic Kwidzyna ulicą Wołkowyską. Niech zostanie po nas jakaś pamiątka. Lata płyną i jest nas coraz mniej..
(sad) (RS)