Gdy tradycyjnie na krakowskim rynku zebraliśmy się w kawiarni u Hawełki, tłumy krakowian promenujących po AB i CD z zaciekawieniem przyglądały się najrozmaitszym otokom oddziałów kawaleryjskich, jakie zaszczyciły obchody święta. Nadobne krakowianki raz po raz rzucały zalotne spojrzenia na chłopców „jak malowanie” w eleganckich mundurach. Błyszczały ostrogi, lśniły szable, a wśród cichutkiego brzęku filiżanek roznoszonych usłużnie przez kelnerów krzyżowały się gromkie śmiechy i żarty.
Kiedy zabrzmiały komendy, ten zda się nie do opanowania brzęczący rój nagle umilkł, a sprawne szyki jęły formować się w kolumnę marszową. Do świętej Anny! Tam, w kolegiacie, gdzie na wieczną rzeczy pamiątkę marmurowa tablica sławi czynu ułanów spod barwy starego złota po mszy świętej odśpiewaliśmy Boże, coś Polskę.
Nie mogliśmy uczestniczyć w dalszej części zaplanowanych uroczystości. Tego dnia bowiem w podkrakowskiej Korzkwi żegnaliśmy naszego pułkowego kolegę. Starszy strzelec konny z cenzusem, dr Wincenty Smolak był wspaniałym jeźdźcem, hodowcą koni, lecz przede wszystkim był nam zawsze oddanym przyjacielem. Ze smutkiem pochylaliśmy głowy podczas żałobnej uroczystości.
Radość i smutek. Uśmiech i łzy. Tak różne, a zarazem splątane ze sobą, jak powiązane są nitki w tym skomplikowanym kobiercu życia…
Bartłomiej Czech-Kosiński, ppor. rez.
Święto 8 PU
Pogrzeb dr Wincentego Smolaka