Nic dziwnego, zmieniające się realia uczyniły z kawalerii siłę mobilną, dysponującą w pierwszym rzędzie siłą ognia karabinowego. A tenże ogień musiał być odpowiednio skoncentrowany, co prostą droga wiedzie nas do treningu strzeleckiego.
Żeby sprostać obowiązkom prawdziwego przedwojennego kawalerzysty nasz dowódca zarządził takiż trening. W dniu 16 kwietnia stawiliśmy się tedy jak jeden mąż na strzelnicy w Myślenicach. Z nami obecne były „dzieci pułku”, które, stanowiąc przyszły narybek szwadronu, też postanowiły wprawiać się w strzelectwie. Na razie tylko w broni pneumatycznej, ale przecież nie od razu Kraków zbudowano…
Natomiast nasi żołnierze, z drżącymi rękoma (bo wstyd się zbłaźnić – nawet przed kolegami) ujęli jednostrzałowe karabinki sportowe (kbks-y) by choć spróbować trafić w tarcze oddalone o 50 metrów. Ale wbrew obawom wcale nie było źle. A wręcz powiedziałbym, że bardzo dobrze! Nasi chłopcy strzelali tak celnie, że gdyby chcieli, muchom by w locie jaja odstrzelili… Wśród kawalerzystów niewątpliwie tytuł króla strzelców winien przypaść plut. Michałowi Karpierzowi, który z precyzją snajpera umieszczał kule w samym środku tarczy.
Rozgrzani euforią z żalem rozstawaliśmy się ze strzelnicą. Ale czekała nas jeszcze musztra konna w naszych koszarach w Toporzysku, a tego nie mogliśmy i nie chcieliśmy zaniechać. W końcu strzelec konny musi tak samo pewnie trzymać w dłoni karabin, co cugle…
Wieczorem, po napojeniu koni, usiedliśmy w szwadronowej świetlicy by wspominać naszego zmarłego kolegę – strzelca konnego z cenzusem Wincentego Smolaka. Z projektora kładły się barwnym wzorem na ścianie slajdy z jego życia, podróży, a Darek Waligórski czytał fragmenty z książki autorstwa naszego druha, którego już nie ma między nami.
ppor. rez. Bartłomiej Czech - Kosiński